Kup Czerwone Kubeczki w Naczynia jednorazowe - Najwięcej ofert w jednym miejscu. Radość zakupów i 100% bezpieczeństwa dla każdej transakcji. Kup Teraz! Nie za bardzo wiem, od czego zacząć, choć specjalnie przeczytałem kilkadziesiąt takich historii. Z tego, co się zorientowałem w temacie, w mojej sytuacji nawet najbujniejsze, wygładzone kłamstwo nie zapewni mi tego, co sama szorstka prawda. Daruję sobie wmawianie w was, że to wszystko prawda, daruję sobie też wszystkie ozdobniki, jakie mogłyby zasugerować wam, że kłamię. To, co przeczytacie jest zapisem moich własnych słów, nagranych specjalnie po to, by je spisać. Starałem się ująć to wszystko tak, byście czytając dotrwali do końca tego tekstu. Zależy mi na tym. Czemu? Bo gdy skończycie czytać, staniemy się sobie bliżsi niż jacykolwiek inni ludzie na świecie. Mam czterdzieści pięć lat, ale geneza tego wszystkiego ukrywa się w czeluściach przeszłości. W roku 1973, gdy miałem siedem wiosen. PRL trzymał się jeszcze całkiem nieźle, ludzie dopiero dojrzewali do buntu przeciwko władzy… Ale nas to nie obchodziło. Ja i moi koledzy z podwórka byliśmy zgraną paczką. Trzy piaskownice, metalowa huśtawka, wyasfaltowany placyk służący nam za boisko (to nawet zabawne, graliśmy akurat tam, gdzie było najbardziej nierówno i najłatwiej było sobie zedrzeć kolana, ale jaką mieliśmy z tego uciechę!) i obowiązkowy trzepak – to wszystko wystarczyło nam w zupełności. To było nasze królestwo, w którym byliśmy rycerzami, miasto, którego broniliśmy jako milicjanci i preria, po której galopowaliśmy jak postaci z bonanzy. Tak jak dziś, tak i wtedy co jakiś czas panowały „bziki” na różnego rodzaju zabawki i gadżety, wtedy jeszcze często „importowane” przez krewnych z NRD lub po prostu z Pewexu. Raz były to klocki, innym razem resoraki (w sklepach nazywano je Matchbox, ale myśmy wiedzieli swoje). Jeszcze niedawno dzieci podobnie wariowały na punkcie „kapsli” z chipsów, pistoletów na plastikowe kulki czy naklejek z piłkarzami. Owego pamiętnego lata 1973 ojciec Marka Kowalesiuka przywiózł „z kontraktu” duży worek szklanych kulek. Marek nauczył się od niego gry „w kulki” i tak przygotowany wyszedł do nas na lwią część swojego prezentu za resoraki, naklejki, finkę i dwa flakony po perfumach i tylko ja zostałem bez kulek. Wtedy, w naszym domu, był trudny okres – mój wujek brał udział w protestach Grudnia 70’, przez co ojciec i matka systematycznie pozbawiani byli premii. Dopiero wychodziliśmy na prostą przez co nie miałem wielu rzeczy na wymianę. Tak naprawdę, gdy teraz o tym myślę, nie miałem niczego co mogłoby wtedy zainteresować moich kolegów. Pamiętam z jaką wściekłością przyjąłem ich odmowę podzielenia się ze mną kulkami. Krzyczałem na nich, wypominałem te wszystkie razy, gdy ja się z nimi dzieliłem, odwoływałem się do ich lojalności i współczucia. Nic nie pomagało i jak niepyszny wróciłem do domu parę minut po wyjściu młodego Kowalesiuka. Wiecie? Wtedy byłem pewien, że gdybym miał kulkę „na rozdanie” i „zbijacza”, ograłbym ich wszystkich. Po prostu wiedziałem, że mając dwie szklane kulki, w ciągu jednego dnia zdobędę je wszystkie. Niemal słyszałem ich prośby o podzielenie się skarbem, którego do niedawna sami mi bronili… To było to samo uczucie, które pojawia się zawsze gdy człowiek ma świadomość, że wielka okazja przechodzi mu koło nosa. Parszywa sprawa, wiecie o tym, prawda? Każdy choć raz w życiu odczuł coś takiego. Tamtego dnia, do tej pory pamiętam, że to było 17 czerwca, przez dwie godziny siedziałem obrażony na cały świat we wspólnym pokoju, moim i mojej pięcioletniej wtedy siostry, Marty. Mruczałem tylko pod nosem, że „jeszcze mnie popamiętają” i co jakiś czas rzucałem nienawistne spojrzenia na okno wychodzące na sobie na to pozwolić, bo rodzice wyszli z Martą do parku na spacer. Miesiąc wcześniej, z wielkimi oporami, dali mi moje pierwsze w życiu, własne klucze i mogłem wracać do domu kiedy tylko chciałem. Gdy tak złorzeczyłem i wyzłośliwiałem się w pustym mieszkaniu, w oko wpadła mi lalka siostry, Dorotka. Dostała ją od naszego dziadka dwa lata wcześniej. Pamiętam, że mówił wtedy, że kupił lalkę od „chyba ostatniego” cygańskiego taboru. PRL odebrał im prawo do tułaczki i zmusił do wegetacji w najgorszych poniemieckich ruderach („ach, ta cudna akcja produktywizacyjna!” – zachwycał się swego czasu kolega mojego taty, zapatrzony w system komunistyczny i historię jego „sukcesów”). Ci Cyganie, u których dziadek robił zakupy, mieli być ostatnimi wolnymi. Wtedy, gdy dawał jej lalkę, widziałem go po raz ostatni, dziś wiem, że umarł na zawał tydzień później. Lalka była szmaciana, ubrana w sukienkę z zasłony, ale głowę miała porcelanową, z osadzonymi w jakiś dziwny sposób oczami, będącymi wyraźnie osobną całością. Z jednego oka zaczynała złuszczać się farba, to właśnie ten drobiazg zwrócił wtedy moją uwagę. Przysięgam, że do dziś nie wiem jak to było zrobione, że dwie szklane kulki, pomalowane tylko na biało, z dorysowaną tęczówką i źrenicą trzymały się w środku porcelanowego, zbyt luźnego oczodołu. Po prostu tam były. Sam nie wiem, z bezrozumnej chęci wyładowania się, czy z dziecięcej ciekawości, podważyłem jej oczy nożem do masła z kuchni, wiecie, takim tępym nożykiem, który zawsze leży w zasięgu rąk dziecka, bo przecież nie da się nim zrobić sobie żadnej krzywdy. Operacja przebiegła czysto i szybko, a złuszczająca się jeszcze bardziej, zapewne pod wpływem moich operacji z nożem, farba odsłoniła dla mnie cudowną prawdę. Oto oboje oczu Dorotki okazały się szklanymi, czerwonymi kulkami! Możecie sobie wyobrazić szczęście siedmioletniego chłopca, gdy trafiła mu się taka gratka? Resztę dnia spędziłem na dworze ogrywając z kulek moich, wtedy już byłych jak się okazało, kolegów. Ani przez myśl mi nie przeszło, że mogłem zrobić coś w domu, gdy usłyszałem płacz siostry, zrozumiałem, że popsułem jej ukochaną zabawkę. Mała nie potrafiła pogodzić się z faktem, że „ktoś zrobił bubu lali!” i darła się wniebogłosy. Rzecz jasna nie przyznałem się do zniszczenia zabawki, nie chciałem oberwać ojcowskim założyli, że lalka spadła z łóżka i to wstrząs odebrał jej oczy, a ślepy los pchnął je pod jakiś mebel. Mnie się upiekło, a Marta przestała płakać dopiero po 22:00. Tej samej nocy umarła. To ja rano znalazłem jej ciało rozciągnięte wzdłuż progu naszego że dzieci mogą umrzeć, prawda?Niemowlaki potrafią zadławić się własnym językiem, trochę starsze dzieci umierają czasem od zbyt gwałtownego rośnięcia zębów, a moja siostra umarła od uderzenia w głowę. Tak powiedział lekarz, który rano pojawił się w naszym domu. Pamiętam, że dziwił się jeszcze, bo urazy jakich doznała Marta, wskazywały na to, że upadła głową w dół, jakby ktoś podniósł ją za nóżkę i po prostu upuścił. No, ale z dziećmi nigdy nic nie wiadomo. Mała chciała zapewne sięgnąć po coś, stanęła na krawędzi łóżka i upadła skręcając sobie kark. Wszystko musiało odbyć się w ciszy, bo ani ja, ani rodzice się nie obudziliśmy, chociaż głos płaczącego dziecka w blokach niesie się czasami przez dwie - trzy klatki i po kilka pięter. Jeszcze tego samego dnia, gdy już zabrali jej ciało, mój ojciec wyniósł na śmietnik wszystkie jej rzeczy i zabawki, nie wyłączając łóżka, z którego upadek ją zabił. Tata był prostym robotnikiem, tak radził sobie ze stratą – udawał, że ten kogo stracił nigdy nie istniał, a mama się na to godziła. Ten los nie ominął i bezokiej Dorotki. Została spakowana w karton z ubraniami i kilkoma innymi szmaciankami i przygotowana do wyniesienia. Gdy nikt nie patrzył, do tego samego kartonu wrzuciłem kulki które wyrwałem z jej oczodołów. Nie wiem czemu to zrobiłem, być może to był mój sposób na pożegnanie? A może chciałem tym gestem przeprosić siostrę? Naprawdę, dziś nie umiem powiedzieć o co mi wtedy chodziło. Tego samego dnia patrzyłem jak śmieciarka wywiozła wszystkie pamiątki po Martusi. Dorotka wróciła rok później. Gdy przyszedłem do domu ze szkoły, znalazłem ją pod drzwiami naszej klatki schodowej. Tak po prostu leżała sobie twarzą w dół. Bałem się jej, była niemym wspomnieniem śmierci mojej siostry, ale jakoś się przemogłem i podniosłem ją. Oboje oczu, choć już niepomalowanych żadną farbą, miała na swoich miejscach. Tak jak poprzednio, między oczodołami a szkłem je tworzącym była spora szpara i nie mam bladego pojęcia, jak one trzymały się w środku. Pamiętam, że chciałem ich dotknąć, sprawdzić, czy poczuję pod palcami zimne szkło, czy może raczej ciepło żywej istoty…Zaszokowany własnymi myślami upuściłem ją. Zastanawiałem się wtedy, czy takie pomysły, że lalka może żyć, były efektem ciągłych kłótni rodziców i tego, że mama płakała nocami. Byłem jednak za młody, by roztrząsać takie sprawy, kopnąłem więc Dorotkę jak najdalej od drzwi i wbiegłem do domu marząc o tym, by o niej ranem znalazłem mieszkałem w pokoju który wcześniej zajmowaliśmy z siostrą, choć rodzice przenieśli się do tego bliżej drzwi wejściowych i mojej sypialni, chyba chcieli mieć mnie „na oku”. Tak jak za życia Marty, co wieczór drzwi zamykał ojciec. Tak jak kiedyś, co rano sam je otwierałem, żeby biec obudzić rodziców. Wtedy, tamtego dnia, nie pobiegłem. Drogę do pokoju rodziców tarasowały białe jak śnieg zwłoki kobiety, która osiem lat wcześniej mnie urodziła. Jej zwłoki i olbrzymia, to pamiętam aż za dobrze, kałuża krwi w kształcie umiem dziś powiedzieć czy to ten widok odebrał mi zdolność ruchu, czy raczej była to para szklanych, czerwonych kulek patrzących na mnie z porcelanowej twarzy lalki, opartej o ścianę przy drzwiach do pokoju rodziców w taki sposób, że wyglądała jakby tam i gapiłem się w te cholerne kulki (znam lepsze słowo na ich opisanie, ale nie chcę, by moja historia zniknęła z sieci) i myślałem tylko o jednym, żeby ojciec nie obudził się tego dnia sam. Nie chciałem by zobaczył Dorotkę. W końcu przełamałem blokadę, która odcięła mój umysł od ciała. Przeskoczyłem w węższym miejscu nad kałużą krwi (nie wyobrażacie sobie nawet, jak pachnie taka ilość posoki naraz - źle zrobiłem, że w czasie skoku nabrałem nosem powietrza do płuc, do dziś czuję, jakbym miał je całe pokryte rdzą, gdy o tym myślę), chwyciłem lalkę za blond włosy i niewiele myśląc wparowałem do kuchni. Było lato, okno było otwarte, a tuż za nim było wejście do zsypu na śmieci, którym wynoszono pełne kubły. Wiecznie był tam bajzel i nikt nie zdziwiłby się, gdyby pojawiło się tam jeszcze więcej klamotów (dla niektórych wynoszenie śmieci AŻ do klapy zsypu, będącego AŻ na klatce schodowej było zbyt trudne i skracali sobie ten nieprzyjemny obowiązek wrzucając pełne worki z okien), dlatego nie namyślałem się upiorną, ale zaskakująco czystą jak na rok „nieobecności w domu” szmaciankę i słuchałem, jak gruchnęła na kartony trzy piętra niżej. Dopiero potem pobiegłem obudzić i pogotowie stwierdzili jednogłośnie – samobójstwo z powodu utraty córki. Wbrew temu, co się teraz mówi, w PRL-u też żyli ludzie. W ciągu jednego dnia ojciec dostał pozwolenie na przeprowadzkę i transport na drugi koniec kraju, do swojego brata. Wyprowadziliśmy się z zaledwie czterema walizkami ubrań. Nigdy nie wróciliśmy po nasze meble czy resztę rzeczy. Ojciec wolał udawać, że tamtego życia nigdy nie miałem tylko nadzieję, że Dorotka została w tamtym mieszkaniu. Płonne były te moje nadzieje. W 1984, wracając ze szkoły z Anią, znów ją zobaczyłem. Leżała na ulicy, obok kartonowych pudeł udających na tamtej ulicy kosze na śmieci, a tuż obok jej gałgankowej nóżki leżał gołąb z odgryzioną głową. Dziś myślę, że krew tego ptaka nie chciała jej dotknąć. Zupełnie jakby wszystko co związane z życiem odrzucało samą możliwość kontaktu z tym cholerstwem. Podobnie reagują ludzie widząc kaleki z widocznymi ułomnościami, ze świecą w ręku szukać kogoś, kto ośmieli się dotknąć kikuta, nawet przez ubranie. „To takie nienaturalne” – pomyśli każdy, kto znajdzie się w tak paskudnej sytuacji, prawda?Zresztą nieważne, to nie zmienia prostego faktu, ze ona tam leżała. Leżała na cholernym chodniku, na drugim końcu kraju, gdzie nie miała prawa być, bo przecież została w mieście, w którym pochowaliśmy mamę i Martę. Jak więc było to możliwe? To nie było możliwe, ale działo się na moich wtedy moja sympatia, pierwsza i zapewne ostatnia, nie mogła nie zauważyć, że zmartwiałem na środku chodnika. Z tego co mi potem mówiła, bo mój mózg zignorował najwyraźniej jej słowa, zażartowała wtedy, czy aby nie wdepnąłem w psią kupę. Dobry Boże, jak ja chciałbym, żeby tak właśnie było, żeby te cholerne czerwone kulki nie patrzyły na mnie i żeby to wszystko było tylko moim chorym wymysłem! Niestety, było w jej domu, wyjaśniłem jej wszystko. Opowiedziałem o tym jak umarła moja matka i siostra, przyznałem się też, jej pierwszej, że to ja zepsułem Dorotkę. Nie powiedziałem jej tylko jednego, że naprawdę wierzę, że ta lalka mnie prześladuje. Nie powiedziałem jej tego, ale i tak się mi wtedy całusa, takiego słodkiego, koleżeńskiego całusa w policzek, jaki dziewczyny w podstawówkach dają kujonom, którzy wyznają im cichcem miłość. Widywałem takie sceny, bo mieszkaliśmy wtedy bardzo blisko podstawówki imienia Janka Krasickiego. Powiedziała, że to we mnie właśnie kocha, to, że zawsze będę dzieckiem. To był pierwszy i jedyny raz gdy wyznała mi miłość. Zrobiła to, jak mi się wydaje, żeby podnieść mnie na duchu, żebym nie czuł się tak parszywie. Tak o tym myślałem, gdy wychodziłem z jej bramy i szedłem w stronę swojego bloku; mieszkałem niecałe trzydzieści metrów dalej, w innym dnia Dorotka leżała pod schodami prowadzącymi do klatki, w której mieszkała Ania. Widziałem ją, słońce odbijało się od szkła zastępującego jej oczy. Widziałem ją, ale nic nie zrobiłem, nie chciałem nic robić. Zbyt paraliżował mnie strach i wstyd, bo tylko to trwało we mnie, gdy patrzyłem na tę przeklętą porcelanową głowę z blond kłakami. Następnego dnia Ania już nie żyła. Samobójstwo, skok z okna. Tak po prostu, jakby to była codzienność. Milicja rzecz jasna mnie przesłuchała, ale chyba nie wpadli na to, by powiązać trzy tajemnicze zgony z moją osobą, zwłaszcza, że w normalnych okolicznościach nic by ich nie widziałem jej ciało. Widziałem je, bo je znalazłem – znów. Wstałem wcześniej, tuż przed świtem, bo chciałem sprawdzić co u Ani, upewnić się, że moje tchórzostwo niczego nie tuż pod swoim własnym oknem, choć dzieliło ją od niego dziewięć pięter. Wokół głowy miała aureolę z krwi i czegoś szarego, co z trudem zidentyfikowałem jako mózg – musiał wypłynąć przez uszy i nos, bo nadal widać było zasychające strużki. Wszystkie szwy jej luźniej, różowej piżamy pękły, a dookoła jej sylwetki powstał odrys z wyciekłej jakąś tajemniczą drogą gdy ją zabierali, słyszałem komentarz jednego z ratowników medycznych, brzmiał obrzydliwie, ale i w jakiś sposób perwersyjnie zabawnie. Powiedział coś w stylu „Trochę jak żelka, nic twardego w środku chyba nie zostało”. Nieomal się wtedy zaśmiałem. Gdy następnego dnia lalka pojawiła się pod moją bramą, wszystkie swoje oszczędności i trochę ubrań i jeszcze tego samego dnia wsiadłem w pociąg, nie wiedząc nawet gdzie jedzie. Chciałem po prostu uciec, jak najdalej od tego koszmaru o czerwonych nie szukał mnie. Chyba zastosował „swoją” metodę radzenia sobie z żalem po stracie, zaczął udawać, że nie istniałem. Trzy lata temu słyszałem, że że odpuszczę sobie opisywanie wszystkich moich przeżyć na przestrzeni lat. Jest tego zbyt wiele, a ja nie mam już za dużo czasu – ledwo do zmroku. Skrócę więc, najbardziej jak potrafię, tak, by nie pozbawić tej historii sensu. Przez kolejne lata przeprowadziłem szereg… można powiedzieć eksperymentów, o tym jednak potem. Moja, jak nazywają to ludzie mnie znający, obsesja na punkcie zabawek pozwoliła mi zgromadzić całkiem pokaźną wiedzę na ich temat. Dzięki temu dostałem moją pierwszą pracę, przy linii produkcyjnej klocków drewnianych, a potem było coraz lepiej. Stałem się „specem od pomysłów” na kolejne modele i formy zabawek dla „małych ludzi” jak mawiał nasz dyrektor w już „wolnej” Polsce. Moja renoma pozwala mi na wiele, przede wszystkim na ukrycie faktu, że nie mam żadnego konkretnego wykształcenia. Pozwala mi to też na przebieranie w ofertach pracy i kolejne przeprowadzki. Udało mi się ustalić, że o ile nie jest tuż obok mnie, o ile nie widzę jej pod moim domem, Dorotka przemieszcza się średnio trzydzieści metrów na dzień. Tyle przynajmniej wynika z moich wyliczeń, ale ja nigdy nie byłem dobry z rachunków (między moim „starym” i „nowym” domem było w zaokrągleniu 109 km i 590 m, przebycie tej odległości zajęło jej 10 lat). Wiem też, że zabija tylko w nocy, pierwszą osobę jaką znajdzie w mieszkaniu, w którym akurat mieszkam. Ten fakt jest niezaprzeczalny, sprawdziłem to na dziesięciu z górką bezdomnych, których śmierć kupowała mi dzień potrzebny na spakowanie najważniejszych rzeczy i przeprowadzkę. Wiecie, przez te wszystkie lata stałem się tyloma osobami… Poważanym specjalistą od projektowania zabawek, zaszczutym uciekinierem, zaprawionym „sprzątaczem” ciał… I wszystko to przez jeden błąd, jedną lalkę. Zabawne? Tak, mnie też to nie bawi. Wracając jednak do sprawy Dorotki – nie ograniczyłem się tylko do sprawdzania prędkości jej przemieszczania się i sposobu działania. To byłoby głupstwo z mojej strony, trochę tak, jakbym badał temperaturę pożaru szalejącego dookoła mnie i nie myślał nawet nad szukaniem drogi wszystkim starałem się dotrzeć do informacji o tym kto to draństwo stworzył i po co. Jedyne, czego się dowiedziałem, to że tego typu porcelanowe głowy były produkowane w Austro-Węgrach, w ostatnich latach istnienia tego państwa. Były częściami zabawek produkowanych ręcznie dla bogaczy i szlachty. Zapewne przodkowie Cyganów, u których Dorotkę kupił mój dziadek, wygrzebali głowę lalki w jakimś śmietniku, bowiem cała reszta lalki była produkcji „czysto ludowej”, jak to określił mój znajomy z Muzeum Zabawek i Zabawy w Kielcach. W praktyce znaczyło to tyle, że ktoś do gotowej głowy dorobił ciało z gałganów i ubrał w sukienkę, także swojej produkcji. Co ważne dla mnie, oczy też musiały być produkcji chałupniczej, bo w oryginalnej głowie osadzane były nie szklane, ale drewniane, wykonywane na wymiar i malowane gałki. Drugą rzeczą jakiej dowiedziałem się o moim przekleństwie był fakt, że ścigał i zabijał każdego komu o nim powiedziałem. Działa przy tym identycznie jak w moim przypadku, najpierw „idzie” do tego kogoś z określoną prędkością, pojawia się pewnego dnia pod drzwiami bramy, w której ten ktoś mieszka, a w nocy zabija pierwszą osobę jaką znajdzie w tym mieszkaniu. Jeśli nie trafi za pierwszym razem, będzie zabijać do chwili, aż znajdzie tego po kogo przyszła i ruszy znów po mnie, lub kolejną ofiarę znającą prawdę. W każdym razie, na tego, kto będzie bliżej niej w chwili śmierci kolejnej ofiary. Zabija różnie. Czasem jest to wypadek, czasem wygląda na samobójstwo, dwa razy policja znalazła ślady walki i uznała, że ma do czynienia z pozwala też wyjechać z kraju. Próbowałem wielokrotnie, samochody psują się i są kradzione, w samolotach do których usiłuję wsiąść ogłaszane są alarmy bombowe, mój paszport jest cofany lub uznawany za fałszywkę… Nie próbowałem jeszcze tylko podróży statkiem, ale to bardziej z powodu (podświadomej raczej) pewności, że i to zawiedzie. I teraz dowiecie się najważniejszego – tego co chcę wam powiedzieć od początku tego wywodu, od wczoraj wiem, że zabija również tych, którzy dowiedzą się o niej przez Internet. Jednak tu nie działa, sam nie wiem czemu, „prawo wyboru kolejnej ofiary” – jak nazwałem fakt, że rusza na każdą kolejną ofiarę z chwilą zabicia poprzedniej. Gdy dowiadujesz się o niej z sieci, tak jak teraz, w jakiś niewytłumaczalny sposób idzie wprost na Ciebie, Ciebie i każdego innego, kto wie o niej z sieci na raz. Tak, owszem. Zrobiłem Ci to. Zrobiłem to wam wszystkim, którzy dobrnęliście do tego zdania. Dziś jest na końcu ulicy Bocznej we Wrocławiu, pamiętajcie, że porusza się zawsze w linii prostej i ze stałą prędkością! Widzicie? Mówiłem, teraz jesteśmy sobie bliżsi niż jacykolwiek inni ludzie na świecie, poluje na nas. Niedługo się ściemni, a to mój ostatni dzień w tym mieszkaniu. Dziś widziałem ją pod drzwiami klatki schodowej, a nie udało mi się znaleźć żadnego bezdomnego, chętnego na nocleg przy moich drzwiach. Powodzenia i życzcie mi tego samego, teraz jedziemy na tym samym wózku. Cieszę się, że jesteście ze mną, miło mieć towarzystwo.

Kluski. Kluski to potrawy mączne, które wytwarza się – jak sama nazwa wskazuje – z mąki, ziemniaków oraz jajek. Spotkać się z nimi można w większości państw na świecie. W zależności od składników dodanych do ziemniaczanej masy wyróżnić można wiele rodzajów kluseczek. Do najpopularniejszych z nich zaliczamy lane kluski

JARZĘBINA TO KRÓLOWA POLSKIEJ JESIENI! ROŚNIE NIEMAL WSZĘDZIE – W LESIE, PARKU, OGRODZIE A NAWET PRZY MIEJSKIEJ ULICY. NAJPIĘKNIEJ WYGLĄDA WŁAŚNIE TERAZ, GDY JEJ OWOCE NABIERAJĄ CZERWONEJ BARWY. ALE KORALE JARZĘBINOWE, OPRÓCZ TEGO, ŻE CIESZĄ NASZE OCZY, MAJĄ RÓWNIEŻ LICZNE WALORY ZDROWOTNE! JAK WYKORZYSTAĆ DLA ZDROWIA OWOCE JARZĘBINY?JARZĘBINA LECZYMałe kulki jarzębiny to doskonałe źródło witaminy C (35–45 mg w 100 g) i beta-karotenu. Zawierają też witaminy A, E, K, PP, witaminy z grupy B, potas, sód, magnez i miedź. W ich składzie znajdziemy również kwasy organiczne, antocyjany, flawonoidy, garbniki, pektyny i cukry. Owoce jarzębiny stosuje się w leczeniu przeziębień, chorób płuc i nerek i anemii. Działają antybakteryjnie i przeciwzapalnie, mają właściwości moczopędne i jarzębiny wchodzą w skład wielu mieszanek ziołowych o działaniu przeczyszczającym, moczopędnym i przeciwzapalnym. Pomagają one przy zaburzeniach jelitowych, dolegliwościach układu moczowego oraz regulują przemianę materii. Są również składnikiem preparatów wzmacniających i witaminowych, stosowanych przy infekcjach bakteryjnych i wirusowych oraz w ramach profilaktyki i PIELĘGNUJEKosmetyki na bazie owoców jarzębiny działają ściągająco, antybakteryjnie i odżywczo. Jarzębina pomaga leczyć trudno gojące się rany, rozszerzone naczynka i trądzik, kremy i żele z wyciągiem z owoców jarzębiny świetnie radzą sobie również z opuchlizną i cieniami pod SMAKUJEJarzębina może stanowić dodatek do mięs, sosów, sałatek i surówek. Niektórzy robią z niej dżemy, konfitury i nalewki. Ale uwaga – surowe owoce jarzębiny są trujące – sprawia to zawarty w nich kwas parasorbowy! Jarzębina nadaje się do jedzenia dopiero, gdy zostanie wcześniej ususzona, ugotowana lub zamrożona przez minimum 36 ZBIORY?Owoce jarzębiny są czasem dojrzałe już we wrześniu – wszystko zależy od pogody, im cieplejsze lato, tym szybszy zbiór. Jarzębinę najlepiej zrywać wtedy, gdy jej owoce z łatwością odrywają się od łodyg – to sprawdzony sposób na to, by potwierdzić dojrzałość zbiorów ścinamy całe baldachy, następnie suszymy je i oddzielamy owoce od łodyg. Owoce jarzębiny najlepiej zbierać w miejscu oddalonym od centrów przemysłowych i dróg, dzięki temu owoce będą mniej zanieczyszczone.
Krzewy z czerwonymi owocami. Krzewy z czerwonymi owocami jesienią a nawet zima to prawdziwa ozdoba ogrodu. Warto je mieć w swoim zestawie roślin ogrodowych nie tylko dla pięknego wyglądu, ale również dla ptaków, które chętnie korzystają z takiej zimowej stołówki. jeśli posadzimy krzewy o jadalnych owocach to my również możemy skorzystać robiąc pyszne dżemy i nalewki. W grze Red Ball Forever znajdziesz się w lesie i poznasz czerwoną piłkę, która podróżuje po świecie. Nasza postać słyszała, że ​​w tym lesie są magiczne gwiazdy i postanowiła je zebrać. Pomożesz mu w tym. Piłka przetoczy się po leśnej ścieżce, stopniowo podnosząc prędkość. Dość często natrafi na różne rozmiary zanurzeń w ziemi, a kolce o różnych długościach mogą wystawać z powierzchni. Zbliżając się do nich, musisz kliknąć na ekranie. Wtedy twoja postać wykona skok, a przeskakiwanie przez te niebezpieczne obszary będzie kontynuowane. Kiedy trafisz w gwiazdy, musisz je zebrać.
Białe kwiaty zebrane są w groniaste kwiatostany złożone są z ponad 20 małych kwiatów. Wydają bardzo silny, również mało przyjemny zapach. Owoce. Owoce to małe czarnoczerwone kuleczki o średnicy ok. 5 mm o słodko-kwaśnym smaku - jadalne nadające się do robienia przetworów i nalewek. P ochodzenie: Europa i Azja.
Scenariusz zajęć przedszkolnych Prowadząca: mgr A. B Data: r. Grupa wiekowa: 2,5 - 3 latki Temat kompleksowy: Zwierzęta przygotowują się do zimy Temat zajęć: Zabawy zwierząt leśnych Cel główny: - Kształtowanie sprawności fizycznej dzieci: zachęcanie i wdrażanie do uczestnictwa w zorganizowanych zabawach i zajęciach ruchowych w sali (PP. Cele kształcenia: - rozwijanie umiejętności formułowania krótkich wypowiedzi na temat poznanego środowiska przyrodniczego ( - rozwijanie umiejętności sensownego łączenia 2 obrazków w pary ( - rozwijanie umiejętności reagowania ruchem na zmiany tempa dźwięków: szybko-wolno ( - kształtowanie umiejętności wiązania opisu słownego z postacią ( - kształtowanie umiejętności prawidłowego poruszania się na czworaka, wykonywania klęku i siadu podpartego ( - doskonalenie umiejętności rozpoznawania i nazywania kolorów podstawowych ( - rozwijanie umiejętności liczenia w zakresie dostępnym dziecku ( - rozwijanie umiejętności odróżniania sformułowania prawdziwego od fałszywego Cele operacyjne: - dz. wie, w jaki sposób wybrane leśne zwierzęta przygotowują się do zimy - dz. potrafi przyporządkować emblematy ze zwierzętami do ich zimowych mieszkań - dz. potrafi dostosować swój sposób poruszania się do tempa wygrywanego na tamburynie- porusza się szybko lub wolno - dz. potrafi rozwiązać zagadkę słowną i podać nazwę zwierzęcia, którego ona dotyczy - dz. podejmuje próbę prawidłowego poruszania się na czworaka i wykonania klęku i siadu podpartego - dz. rozpoznaje i nazywa kolory podstawowe - dz. przelicza elementy w zakresie 5 - dz. potrafi odróżnić sformułowanie prawdziwe od fałszywego Metody pracy: - Metoda czynna: Ćwiczenia; Zadania stawiane dziecku; - Metoda słowna: Instrukcja i objaśnienia; Rozmowa; Zagadki - Metoda percepcyjna: Pokaz i obserwacja; Formy pracy: - Indywidualna - Zbiorowa Pomoce dydaktyczne: - nośnik z piosenkami: „Chrapu chrap”, „Sąsiadeczko, wiewióreczko”, „Jeżyk i liście” - tamburyno - treści zagadek słownych - emblematy: zwierząt (jeża, niedźwiedzia, wiewiórki); kolorowych kół (żółte, zielone, czerwone) - sylwety zimowych domów zwierząt: gawra, dziupla, kopiec liści - koła hula-hop w kolorach: żółty, zielony, czerwony, niebieski - woreczki gimnastyczne Przebieg zajęć: 1. "Kto mi powie..."- przypomnienie tematyki tygodniowej zajęć. N-l zadaje pytanie dzieciom : Kto mi powie, o czym w tym tygodniu rozmawiamy? Dzieci starają się udzielić odpowiedzi na postawione przez n-la pytanie. 2. "Zwierzęta szukają swoich domków"- zabawa ruchowa z wykorzystaniem emblematów i tamburyna i kół hula-hop Dzieci otrzymują emblematy ze zwierzętami: niedźwiedź, jeż, wiewiórka. Na dywanie rozłożone są koła hula-hop, wewnątrz których znajdują się ilustracje zimowych domów zwierząt: gawra, dziupla, kopiec liści. Dzieci-zwierzęta udają się na spacer po lesie i poruszają się w rytmie tamburyna: wolno, szybko. Na hasło: Zwierzęta szukają swoich domków, muszą zająć miejsce w odpowiednim kole: wiewiórka=dziupla, niedźwiedź=gawra, jeż=kopiec liści. 3."Jesteśmy zwierzętami z lasu"- zabawy ruchowo- naśladowcze Nauczyciel informuje dzieci, że za chwilę będą poruszały się jak poznane zwierzęta. Aby dowiedzieć się, jakim zwierzęciem będą, muszą rozwiązać zagadki. Zagadka nr 1Przez całą zimę mocno śpi. My go nie zbudzimy, bo się go boimy. "Niedźwiedzie na spacerze"- zabawa przy piosence "Chrapu chrap..." Z wykorzystaniem kół hula- hop. Dzieci- niedźwiedzie, poruszają się po sali na czworaka do piosenki. Na pauzę w muzyce i hasło "niedźwiedzie do gawr", dzieci zajmują miejsca w kołach hula-hop i "zasypiają", kładąc się na boku, z podkulonymi nogami. Zagadka nr 2 Ma rudą kitę po drzewach skacze. Zimą w swej dziupli, z głodu nie płacze. "Wiewiórka robi zapasy na zimę"- zabawa przy piosence "Sąsiadeczko wiewióreczko" Z wykorzystaniem emblematów z kolorami podstawowymi, kół hula-hop i woreczków. Na środku dywanu rozłożony jest koc-trawa. Na nim znajdują się woreczki- orzeszki. Dzieci otrzymują emblematy w kolorach podstawowych, takich samych jak kolory kół hula-hop. Dzieci-wiewiórki skaczą w siadzie podpartym do piosenki. Na pauzę w muzyce, zabierają woreczek-orzeszek i zanoszą go do dziupli- koła, w takim samym kolorze jak ich emblemat. Następnie, przeliczają, po ile orzeszków znajduje się w każdej dziupli i szacują, gdzie jest najwięcej, gdzie najmniej lub, że jest wszędzie po tyle samo. Zagadka 3Kolczaste ubranie nosi na swym grzbiecie, chowa się wśród liści co to? Czy już wiecie? "Jesteśmy jeżami"- zabawa przy piosence "Jeż i liście" Dzieci-jeże, w klęku podpartym przemieszczają się przy piosence, w dowolnych kierunkach po sali. Na pauzę w muzyce zwijają się w "kuleczki" i zasypiają. 4. „Prawda, fałsz”- zabawa słowna. Nauczyciel odczytuje zdania, dotyczące poznanych zwierząt, a dzieci udzielają odpowiedzi przy użyciu zwrotów: prawda/ fałsz. - Niedźwiedź zapada w sen zimowy. - Jeż gromadzi zapasy na zimę. - Wiewiórka mieszka w gawrze. - Jeż zbiera liście, by zbudować z nich zimowy domek. - Niedźwiedź mieszka w dziupli. - Wiewiórki gromadzą zapasy na zimę.
Zuzia909. odpowiedział (a) 25.01.2011 o 14:26. Zobacz 4 odpowiedzi na pytanie: Jak te kuleczki się nazywają?
Wiele osób lubi wędrówki po lesie. Często towarzyszy im zbiór jagód. Ekscytujące działanie, ale w trakcie tego trzeba uważać, ponieważ nie wszystko, co można znaleźć, jest jadalne. Aby uniknąć problemów, które mogą objawiać się rozstrojonym żołądkiem lub zatruciem, warto wiedzieć, które jagody rosną w lesie i które z nich są jadalne. Czerwony i szkarłatny Dzięki kolorowi są najłatwiejsze do zobaczenia, ponieważ historia powinna się zacząć od nich. Jakiego rodzaju jagody rosną w lesie czerwonym i jadalnym? Przede wszystkim warto zwrócić uwagę na borówkę bogatą w węglowodany, karoten i pektynę. Ta słodko-kwaśna dzika jagoda rośnie na krzewach - krótkich, wiecznie zielonych bylinach. Owoce są błyszczące, przypominając małe czerwone kulki (o średnicy do 0,8 cm). Dojrzewają późnym latem i wczesną jesienią. Kostia to roślina zielna o maksymalnej wysokości 30 centymetrów. Charakterystyczną cechą są długie pędy rozrzucone po ziemi. Jagoda to dość duży zespół pestek z 4 owoców o dużych kościach w środku. Kość dojrzewa w połowie późnego lata, a jej smak przypomina soczysty granat. Kalina to mała szkarłatna pestka jagodowa rosnąca na liściu w małych grupach. Nie wiem, że to niemożliwe. I zebrać Kalinę lepiej po pierwszych przymrozkach. Przed nimi nie ma słodkiego, ale gorzko-kwaśnego smaku. Pomarańczowy Jakie jagody rosną w lesie i mają przyjemny odcień? Oczywiście maliny moroszki. Rośnie na trawiastych pół-krzewach o wysokości do 30 cm, owocuje zbiorowym pestkowcem o średnicy do 1,5 centymetra. Można go pomylić z malinami, gdyby nie bladopomarańczowy odcień i cierpki słodki smak. Zbierz je w lipcu i sierpniu. Owoce jarzębiny to kolejne jadalne jagody w lesie. Rosną w pęczkach (jak kalina) na wysokich drzewach, czasem osiągając 10 metrów wysokości. Owoce są gęste, małe, o średnicy do 1 cm. Smakuje soczysty, ale gorzki, bo po prostu nie je - robią dżem, kompoty, nalewają miód lub cukier. Mówiąc o tym, co jagody rosną w lesie, nie można powiedzieć o rokitniku. To wielki krzew, bardziej jak drzewo, z jaskrawymi pomarańczowymi owocami, które rosną bardzo interesująco. Patrząc na zdjęcie poniżej, widać, że owoce dosłownie utknęły w pobliżu gałęzi (właściwie stąd nazwa). Więc nie możesz ich pomylić z niczym. Niebieskie odcienie Być może najpiękniejszy kolor "jagodowy". I nie rzadkie. Wszyscy znają niesamowite jagody. Na zewnątrz jest niebieski, jeśli zmiażdżony - zmieni kolor na purpurowy, a usunięcie skóry - widać, że miąższ jest zielony. Jagoda rośnie na rozgałęzionym krzewu, którego wysokość wynosi zwykle 30-50 cm (maksymalnie - 1 m). Łatwo jest pomylić z jagodami (o tym - nieco później). Ale jaśniejsze pędy i złamane naczynie odróżniają to. A jagoda borówki ma kwaśny, soczysty smak. Czym są jagody? W rzeczywistości można ją odróżnić od jagód, nie tylko od wyżej wymienionych cech. Oczywiście są to podobne dzikie jagody. Jagody są jeszcze ciemniejsze, a wewnątrz - fioletowe. Przy okazji, możesz przeprowadzić test do weryfikacji bezpośrednio w lesie: zabrudzić rękę sokiem z jagód, a następnie spróbuj go zmyć. Nie działa, ciemnopurpurowy odcień pozostał na skórze? To są jagody. Wiciokrzew - dzika jagoda, o "niebieskim" kolorze, ale wydłużonym kształcie. Przypomina dzwonek - nawet "dno" jest płaskie. Smak jest wyjątkowy - ma słodycz, gorycz, lekko kwaśne odcienie. Ale najważniejsze jest to, że niebieski wiciokrzew zawiera kompleks składników mineralnych i witamin. A także dojrzewa wcześnie - na początku czerwca. Czarny W naturze ten cień w jego czystej manifestacji nie jest. Ale jest wiele rzeczy, w przybliżeniu w kolorze. Na przykład jeżyna. Jagoda rośnie na krzakach, których łodygi są pokryte ostrymi cierniami - ponieważ zespół powinien chwytać obcisłe rękawiczki. Owoce są prawie czarne, ale w rzeczywistości ciemnofioletowe. Jest lekki dotyk, który można łatwo usunąć. Jeżyny - ciekawa jagoda. Najpierw rośnie do zwykłego rozmiaru (do 2 cm), a następnie uzyskuje cień - od zielonego jest pomalowany na czerwono, potem - brązowy, a następnie nasycony ciemno-fioletowy. Czeremcha i kruszyna to kolejne prawie czarne jagody. Często są zdezorientowani. Jagody są małe, okrągłe, rosną na drzewach. Ale owoce czeremchy rosną w małych grupach, na różowych gałązkach. Z boku wydaje się, że drzewo zdobią długie ciemne kolczyki. Rokitnik rzadko rośnie - 5-7 jagód na gałęziach, gęsto pokryte liśćmi. Czereśnia ma przyjemny słodko-ściągający smak. Kushina jest gorzko-kwaśna i niearomatyczna. Jest on stosowany w medycynie i dodaje się do nalewek alkoholowych. I, oczywiście, nie można nie wspomnieć o porzeczkach. Duże jagody rosną na krzewach z klapowanymi liśćmi. Porzeczka jest nie tylko czarna, ale także czerwona i biała. Ale najsłodsze są czarne jagody. Inni przedstawiciele leśnictwa To jest truskawka - wielu udaje się do lasu tylko po tę słodką jagodę. Rośnie na słonecznych polanach, w trawie. Ze względu na podobieństwo do słynnej jagody, wielu ukochanych kremem, nazywano ją "leśną truskawką". W borach iglastych wielu chętnie wybiera żurawinę. Absolutnie wszystkie jego gatunki są jadalne. Kuliste czerwone jagody są bogate w witaminę C. Jego ilość jest porównywalna z zawartością grejpfruta, cytryny i pomarańczy. Żurawina zawiera także witaminy K, B, PP i wiele innych substancji niezbędnych dla organizmu. Być może jest to najbardziej przydatna leśna jagoda bagien. Vodianika - ciekawy przysmak. Rośnie na krótkich krzewach, których liście przypominają igły sosnowe. Oglądany z daleka może wyglądać jak jałowiec. Ale nie - to krzak z jadalnymi jagodami. Są kwaśne i nie ma w nich praktycznie żadnego mięsa. Wewnątrz soku! Stąd nazwa. Jest polecany do usuwania radionuklidów z organizmów i przygotowywania smacznej galaretki. Czego nie można zjeść? Trujące jagody też wystarczą. Powyżej mówi się o niebieskim wiciokrzewu - więc na dużych krzakach wciąż rośnie czerwona. Jego jagody są okrągłe i trujące, podobnie jak owoce. wilk łyka. Tylko te są bardziej niebezpieczne. Wyglądają jak rokitnik zwyczajny - tylko czerwony i okrągły, przywierają również do gałązki. Nie można ich nawet dotknąć - trucizna jest zbyt silna, może szybko przenikać przez skórę. Kruk oko - jagoda bardzo przypominająca jagody. Tylko że i tak by się z nią nie pomylił. Ponieważ rośnie bardzo nietypowo: jedna (!) Jagoda na łodydze, otoczona czterema dużymi liśćmi. Jednak na powyższym zdjęciu wszystko jest już widoczne. I wreszcie - kruk z czarną głową. Jagody, podobne do porzeczek, ukryte pod dużymi zębatymi liśćmi z nieprzyjemnym, jasnym aromatem. Niemożliwe jest dotknięcie jagód bażyny, a także samej rośliny - jej sok może wywoływać wrzody, a nawet pęcherze na skórze. A wejście do środka zapewni silne wymioty i dławienie (na szczęście przemijanie). Powinieneś więc uważnie przyjrzeć się temu, co chcesz umieścić w koszyku. Lista dzikich jagód (zarówno jadalnych, jak i trujących) jest bardzo długa, ale zapewniono najbardziej żywe przedstawicieli w każdym znaczeniu tego słowa.
Głóg jarzębina kuleczki oszronione 40 szt Czerwone. Stan. Nowy. Wysokość maksymalna. 14 cm. 5, 50 zł. 15,49 zł z dostawą. Produkt: Głóg jarzębina kuleczki szron 40 szt Czerwone.
„Wiewióreczka”1. Sąsiadeczko, wiewióreczko,co masz oczki bójże się, pokaż w lesie,gdzie masz swą mam, tu i tam,czego chcecie, to wam – myk! Hyc – hyc!Czego chcecie, to wam Sąsiadeczko, wiewióreczko,co masz rude łapki,jeśli łaska, sypnij z góryorzeszków do nawet sześć,lecz co w zimie będę jeść?Fik – myk! Hyc – hyc!Był orzeszek, nie ma nic!3. Sąsiadeczko, wiewióreczko,co masz rudy pyszczek,tu na ziemię rzuć uprzejmiekilka ładnych masz tu i tam,wejdź na sosnę, urwij – myk! Hyc – hyc!Były szyszki, nie ma nic! "Leśne duszki" Żyją w lesie małe duszki,które czyszczą leśne miotły i szufelkii do pracy zapał Duszki, duszki, duszki leśnewstają co dzień bardzo wcześniei ziewając raz po razzaczynają sprzątać Piorą liście, myją szyszki,aż dokoła wszystko piorą groszki,bo te duszki to Duszki, duszki, duszki leśne...3. Gdy ktoś czasem w lesie śmieci,zaraz duszek za nim siada mu na ręce,grzecznie prosi: - Nie śmieć więcej!Ref. Duszki, duszki, duszki leśne... "Wstawać śpiochy" Przyszła wiosna roześmiana do zwierząt i ludzi. Zaświeciła jasnym słonkiem: czas się już obudzić! Ref: Wstawać, śpiochy, bo już pora, trawka się zieleni, chyba spać nie zamierzacie do samej jesieni? (bis) niedźwiedź sapnął, chrapnął i uchylił oko: Co tak pachnie? Co tak ćwierka? Czy to wiosna sroko? Ref: Wstawać, śpiochy... jeszcze się przeciąga, jeszcze słodko ziewa, lecz na wiosny powitanie, zaraz coś zaśpiewa. Ref: Wstawać, śpiochy... wiosna – wyśpiewują wesołe skowronki. Wiosna, wiosna – dzwonią głośno konwaliowe dzwonki. Ref: Wstawać, śpiochy... Jarzynowy wóz ref. Jechał, jechał wóz, smaczne rzeczy wiózł, tur, tur, tur, turkotał, smaczne rzeczy wiózł. I. Tu marchew czerwona, kapusta zielona, rzodkiewek czerwone kuleczki, w słonecznym kolorze słonecznik. ref. Jechał, jechał wóz ... II. Tu strączki fasoli i bobu do woli, szpinaku zielona tam góra, i burak pąsowy jak burak. ref. Jechał, jechał wóz . nSAlDbL. 160 489 452 131 412 452 120 51 50

czerwone kuleczki w lesie